Premiera z MOCĄ: Star Wars Battlefront

Nie dawno temu w odległej galaktyce, ale tu i teraz, w naszym nadwiślańskim skrawku lądu wszyscy fani Star Wars mogą się przekonać, czy reboot Battlefronta w wykonaniu DICE jest równie gorący co atmosfera na Hoth.

Sytuacja sprzyja wydawcy, którym jest EA. Już za miesiąc na ekrany kin wpadnie VII część Sagi, a akurat mamy sezon przedświąteczny. To oznacza, że Battlefront nie musi się wysilać, a rzesza, a nawet całe imperium graczy zakupi na pniu wersje na PC, PlayStation 4 i Xboxa One.

I nie przeszkodzi w tym fakt, że nie przewidziano kampanii fabularnej single player, a gra w zależności od platformy kosztuje 150/220 zł. Minimum. Oczywiście zgodnie z niepisaną tradycją studia DICE, ich kolejna produkcja nie ustrzega się bugów i problemów wieku dziecięcego. Dobrze, że dali ludziom sowicie ograć tytuł w fazie beta i sporą część potencjalnych usterek udało się wyeliminować. Mimo to, jednak średnia ocen recenzenckich nie może póki co przeskoczyć progu 75%, co w przypadku molocha pokroju EA może doprowadzić do małej burzy pod jednym dachem (vide Maxis czy Criterion).

Co do samej marki sytuacja jest ciekawa. Orginalny Battlefront powstał w studiu Pandemic i wydany został w 2004 r. Po roku wyszła równie dobra „dwójka”, a twórcy przerzucili swą uwagę na serię Mercenaries i The Saboteur. Tę ostatnią grę wydawało (tak się składa) EA i zaraz po premierze zamknęło studio z powodu słabej sprzedaży i średniej średniej na MetaKrytyku, która (tak się składa) była w okolicach 75%. Tak więc DICE dostało w swoje ręce tytuł, który był silnie inspirowany Battlefieldem. To tak jakby matka musiała urodzić własnego siostrzeńca. W każdym razie EA już planuje kolejne części serii, wszak nie po to nabyło od Disneya licencje na gry z serii Star Wars, by stworzyć dwie na krzyż. W każdym razie nieistniejąca już rokroczna przekładanka MoH-BF powinna się przemienić w BField-BFront.