Homefront: The Revolution po debiucie

Używanie słów pokroju „rewolucja” w kontekście swoich gier, to częsty grzech producentów. Jeszcze dalej poszło jednak brytyjskie studio Dambuster podtytułując drugiego Homefronta: The Revolution.

Homefront: The Revolution

Wyspiarska odpowiedź na Far Cry’a, to obok Dooma, Battleborna i Overwatch kolejna wysokobudżetowa premiera FPP w tym miesiącu. O ile jednak reboot Zagłady zebrał tonę pozytywnych opinii, o tyle Homefront debiutuje w dużo mniej przychylnej atmosferze.
Średnia ocen w sieci to obecnie 55%. Niby mało, ale pierwsza część wydana 5 lat temu mogła pochwalić się lepszą tylko o 15%, a jednak sprzedała się więcej niż przywoicie. Była jednak ostatnim tytułem w karierze Kaos Studios i jednym z ostatnich dla THQ. Markę na licytacji dóbr po bankructwie wydawcy przejął Crytek, który szybko oddał ją studiu Free Radical. Ci ostatni zostali przemianowani na Crytek UK, a potem przetransferowni do nowopowstałego Dambuster. Ojcowie serii TimeSplitters i Haze’a dostali 2 lata by swoje FPS-owe doświadczenie przekuć na sukces branżowy.


Co ciekawe, mimo że kontynuowany jest wątek przyszłościowego konfliktu Korei Północnej z USA, to mamy tu do czynienia z rebootem niżli z sequelem. Ponownie więc zastanawiamy się jak kraj wielkości Mazowsza mógł uciemiężyć całą północną Amerykę i dołączamy do ruchu oporu – tym razem w Filadelfii. Najważniejszą zmianą jest jednak przeniesienie gry do otwartego świata, którego piękno zapewnia najnowszy CryEngine 4. Niestety znów nie zabrakło tego co 5 lat temu – sztampowy scenariusz, nijakie postacie, głupota AI i festiwal gliczy nękają graczy na każdym kroku. Twórcy już wypuścili patch, który wiele rzeczy naprawia, ale liczy się pierwsze wrażenie. Ważne, że przez następny rok tytuł będzie sukcesywnie ulepszany dzięki kolejnym trzem fabularnym DLC.


Copyright by EmuSite Team; 2006-2022
Design by Patryk M. (patro)

All rights reserved.

statystyka