Arnold S. powraca jako Terminator
Już za 3 dni polska premiera najnowszego Terminatora, opatrzonego fikuśnym podtytułem Genisys. Powrót Arniego to rzecz miła i ważna, ale czy reanimowanie blaszaków ma sens?
Salvation pokazało, że jedynie dla liczykrupów w wytwórniach filmowych. Mimo niskolotności i kiłowatości ostatniej części, Terminator ciągle działa jak magnes na widzów. Choć na nr 1 w box office’ach trudno liczyć – tutaj dzielą i rządzą Minionki.
Jak to ostatnio w modzie film jest rebootem franczyzy. Fabuła rozpoczyna się w roku 2029. Wtedy to John Connor jest lider podziemnej organizacji, która walczy z cyborgami. Wysyłają więc w przeszłość porucznika Reese’a, który ma ochronić życie jego matki. SkyNet zbiera szyki ku wojnie, a posłaniec czasu dowiaduje się, że istnieje Ziemia A, B i C. Ta ostatnia ma być azylem dla ludzkości. (_!_) to nie urywa, ale takie już jest nowoczesne kino akcji.
Jest kupa wybuchów, kupa złomu i według recenzji kupa jako całokształt. Za to, że na ekranie widać mocarne lico Arnolda odpowiada reżyser Alan Taylor. Dotychczas świetnie odnajdywał się w serialach (Rodzina Soprano, Zagubieni, Zakazane imperium, Gra o Tron), ale 2 lata temu wyreżyserował drugą część Thora – Mroczny świat. Z GoT wziął ze sobą Emilię Clarke, która jako Matka Smoków pokazała nie tylko kawał aktorstwa, ale i kawał (.)(.). Jason Clarke przyjął odrzuconą przez Toma Hardy’ego rolę Johna C. z pocałowaniem ręki. Z kolei wspomnianym Reesem został Jai Courtney. W pozostałych rolach kilku murzynów, Koreańczyk i poprzedni Doktor Who.
Na koniec warto wspomnieć o tym jak Arnie na swoim fejsie zgrabnie spuentował post naszego rodaka na temat jego nowego „tęczowego” zdjęcia:
Dodaj komentarz